Nie pisałem już przez dwa dni. Gdy zabierałem się za pisanie tego zdania, miało ono brzmieć: „Nie pisałem już długo”, jednak zaraz zreflektowałem się i powiedziałem samemu sobie – przecież to tylko dwa dni... to nie jest długo :O. Jako iż wszystko wokół jest względne (nawet te wpisy) postanowiłem nie zaczynać subiektywnie – gdyż subiektywizmu będzie pewnie dzisiaj dużo. Wracając do meritum – nie pisałem przez dwa dni. Nie dlatego że mi się nie chciało (już zaczyna się subiektywizm ;p), nawet nie dlatego, że przez te dwa dni poniosłem klęskę... Po prostu nie miałem czasu. W piątek, udało mi się przejść przez wszystkie zadania, prócz ostatniego (5. Napisać co najmniej jedną stronę do pracy lic.), które dodałem na sam koniec, tylko po to, by nie dopuścić do przestoju w kwestii pisania mojej pracy. To mnie niestety pogrążyło. Będąc wobec siebie wymagającym i nie ugiętym, postanowiłem w sobotę w południe (gdy się obudziłem po pracy), że nie zaliczę sobie listy zadań i zaczynam wszystko od nowa! Jakimś niefortunnym trafem, nie zrobiłem sobie w piątek listy zadań na sobotę. Może dlatego też obudziłem się w porze obiadowej, nie mając nic zaplanowane, mój organizm nie miał potrzeby wstawać wcześniej. Zwykle po nocy w klubie dzień jest strasznie ospały. W sobotę byłem bardzo zamulony, chciało mi się bardziej spać, po 8h snu, niż w czwartek, po 5ciu. Wynika to pewnie po części z tego, że organizm totalnie się rozstraja i nie wie, czy przyzwyczaić się do trybu nocnego, czy dziennego. Cały otępiały, niczym zombie, lub ktoś po narkozie, zjadłem śniadanio-obiad, przymuliłem na kompie i wziąłem się do prac domowych, których nie zostało już zbyt wiele. W trakcie sprzątania dowiedziałem się, że mamy popołudniu jechać na urodziny do kuzynki. Wspaniale... W tym momencie wewnętrznie chyba się poddałem. Moja stara podświadomość, doszła do wniosku, że mam idealne wytłumaczenie, dlaczego nic nie zrobiłem, oraz dlaczego nic już nie muszę robić. Wieczór był już dawno zaplanowany – impreza. Tym razem nie praca, lecz zwykła impreza, której mi brakowało, gdyż od jakiś 2 lat, grałem ciągle i bez przerwy w każdy piątek i sobotę. Od 3 tygodni jeden z klubów w którym rezydowałem, jest w remoncie, także soboty mam wolne i zamierzam je wykorzystać w 100% - by nadrobić imprezowanie. Dla osób z większych miast, muszę dodać iż w Rybniku – mieście w którym mieszkam, imprezy są jedynie w weekend, także pracując każdy piątek i sobotę z imprezami od strony konsumenckiej nie miałem styczności. Impreza była przeciętna, dobrze chociaż że w jednym z lokali była transmisja z KSW i Pudzian wygrał swoją walkę. Nawalony, uradowany, z sukcesu polaka, po czwartej znalazłem się w domu. Oczywiście, nie byłbym sobą gdybym po przyjściu nie załączył kompa i nie sprawdził gg oraz NW i nie zaczął przyrządzać kolacji. Jakieś resztki krokieta i jogurt pitny do tego – idealny mix na spanie. Wstałem jak zwykle na obiad, czyli koło godziny 13.00 i ogarnęła mnie chęć nic nie robienia. Lenistwo wdarło się przez szparkę, którą zostawiłem w drzwiach w piątek i powiększyłem w sobotę. Zaplanowałem już spotkanie z Agatą na 16:40, także zostało jeszcze troszkę czasu by się poobijać. Standardowo usiadłem przed kompem i się zatraciłem. Tym razem jednak to zatracenie nie było takie jak zawsze. Było niekompletne. Raz na jakiś czas pojawiały się wyrzuty, a mój zamulony umysł zdawał się powoli skupiać na moim celu. Celu, który obrałem na początku tygodnia, a którego realizację już zaczynam opóźniać. Wstałem i popatrzyłem się na kartkę, na której widniało LENISTWO, a obok leżała odkrojona jej część. Jedna część. Nie myślałem że jestem taki słaby, że kryzys przyjdzie tak szybko. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pierwsze dni będą najgorsze, że w weekend może być naprawdę nieciekawie i ciężko, ale nie przypuszczałem, że nie zrobię NIC. Spojrzałem na zegarek – miałem jeszcze godzinę do przyjazdu Agaty – idealnie. Ubrałem się i chcąc iść pobiegać z psem. Od razu jednak znalazła się wymówka – przecież nie będę w dresie z psem po wsi chodził w niedzielę gdy wszyscy ubrani na galowo. A fajnych rzeczy nie chce mi się ubierać, poza tym spocę sobie koszulkę i spodnie... i w ogóle te całe bieganie to średni pomysł. Może coś mi się stanie znowu z gardłem – po co się narażać. Spasowałem. Spasowałem, jednak kroki uczynione w kierunku tego by „coś zrobić” i uczucie którym napełnione było moje ciało – wołało by wziąć się do roboty. Także zacząłem biegać po schodach. Dopiero po kilku rundkach tam i powrotem zorientowałem się, że nie mam komórki (stopera). Wbiegłem do pokoju zabrałem ją i nastawiłem stoper. Po biegu, standardowo – pompko-wysoki, drążek i A6W. Zmęczony, spocony, DUMNY z siebie, poszedłem się wykąpać i ubrać. Był to mój pierwszy sukces od piątku. Pierwszy odczuwalne pokonanie lenistwa. Może zrobiłem mniej niż dotychczas, jednak tym razem wygrałem wewnętrzną walkę i to w jak pięknym stylu. Tego typu sytuacje naprawdę mnie motywują, dają poczucie kontroli nad sobą i sprawiaj, że dalej chcę walczyć. Czekam już na dzień jutrzejszy bym mógł dokopać lenistwu po raz kolejny! Wiem że dam radę J, ten tydzień będzie o wiele lepszy. Posiadam doświadczenie z zeszłego. Wiem że jak chcę to mogę, udowodniłem to w czwartek. Wiem także czego się wystrzegać by znowu nie przegrać. Najwyższa pora wziąć się za plan dnia, oraz tygodnia.
Plan na dzień jutrzejszy (poniedziałek):
2. Trenuję co najmniej 30 min ciało
3. Przygotowuję plan dnia na wtorek
4. Tworzę ciekawy wpis na bloga
5. Nagrywam co najmniej pół godź wykładów z Polityki
Najważniejsze rzeczy jakie zrobić w tym tyg:
2. Jeżeli będzie taka potrzeba to wypożyczyć brakująca książki w Rybniku
3. Opanować wykłady z Polityki i dowiedzieć się kiedy egzamin
4. Dokończyć pracę lic
Plany planami, mam nadzieję, że uda mi się je wykonać. W sumie nie widzę innej opcji. Ten tydzień to niejako restart mojej wojny z lenistwem. Wiem że nie będzie ona ani łatwa, ani przyjemna. Poniesie również swoje ofiary, a cierpieć pewnie będzie moja dziewczyna, gdyż nie wiem czy znajdę dla niej czas. Wiem jednak, że od wygrania tej wojny zależy całe moje przyszłe życie i choćby było nie wiem jak ciężko, będę walczył. Nie chcę być jak większość ludzi o których wspomina Kotter w cytacie który ostatnio zamieściłem, chcę TWORZYĆ swoje życie i mieć wpływ na moje otoczenie. Dlatego tak ważne jest umiejętne zarządzanie sobą, czyli swoim czasem.
Napisałem dzisiaj, że nie udało mi się wykonać zadań, gdyż nie miałem czasu. Muszę teraz niestety to sprostować i spojrzeć na temat obiektywnie. Stwierdzenie „nie miałem czasu” jest największym i najczęstszym kłamstwem jakie istnieje. Nikt nie zaprzeczy, że jedyne co nie jest względne to właśnie czas. Każdy z nas ma 24 godziny dnia, a co z nimi zrobi, zależy tylko i wyłącznie od niego. Wiadomo, że są rzeczy, które musimy za dnia zrobić i koniec, ale zdecydowana większość z tych 24godzin pozostaje do naszego użytku. Możemy nimi dowolnie dysponować. Jesteśmy wolnymi istotami. Jeśli ktoś nie chce, to nie musi chodzić, do szkoły, nie musi chodzić do pracy, nie musi chodzić do kościoła, spotykać się z kolegami, czy robić miliona innych rzeczy, które robi. A co musi? Musi liczyć się z konsekwencjami. Jak nie pójdzie do szkoły to nie będzie miał wykształcenia, jednak czy jest mu to wykształcenie potrzebne? Czy nie marnuje sobie lat życia idąc na studia, skoro po nich prawdopodobnie i tak będzie sprzedawać w sklepie, bądź zajmie się czymś, do czego studia są mu zbędne. Jak nie pójdzie do pracy to nie będzie miał pieniędzy, zostanie zwolniony. Wydaje się to może dziwne, ale jest ogrom sposobów na to by nie chodząc do pracy (takiej zwyczajnej) żyć i mieć pieniądze. Od tych pozytywnych jak otworzenie działalności i stworzenie firmy, po takie jak zasiłki, jałmużna, czy nawet prokreacja Link. Przykładów można mnożyć, ale po co? Doskonale widać, że następuje reakcja łańcuchowa. Świat tak działa: akcja -> reakcja. Schemat jest banalny, a jednak tak ciężko go wykorzystać. Odnosząc to do tematyki celów i samorozwoju, najlepiej odwrócić równanie. Aby nastąpiła reakcja, potrzebna jest akcja. Jak na razie wszystko jest proste, schemat dosyć oczywisty. Często jednak pomijamy rzeczy oczywiste z racji ich oczywistości. Po raz kolejny zaznaczam, że gdy mamy jakiś cel, powinniśmy siebie samych zapytać – co zrobić by go osiągnąć. Jakie podjąć kroki, jaką obrać ścieżkę? Trzeba mieć na uwadze, że do wystąpienia niektórych reakcji, potrzeba bardzo dużo akcji. Tym samym trzeba poświęcić ogromną ilość wysiłku i czasu. Teraz wrócę do tego co pisałem wcześniej, a mianowicie KONSEKWENCJI. Nasze działania, jeżeli skierowane są w jedną stronę, działają na wszystko. To że ja postanowiłem pisać pracę, ma nie tylko konsekwencje pozytywne w postaci napisanej pracy, ale również negatywne w postaci dyskomfortu związanego z jej pisaniem, oraz braku tego wszystkiego, co mogłem mieć, gdybym tylko przeznaczył czas na robienie tego (a nie pisanie pracy). W ekonomii nazywa się to koszt utraconych możliwości. Każdy nasz cel, wiąże się zatem z ogromem konsekwencji, pozytywnych jak i negatywnych. Najważniejsze jest abyśmy byli ich świadomi. Podczas wybierania celu, należy zastanowić się nad negatywnymi konsekwencjami, wziąć pod uwagę to co się straci i BYĆ GOTOWYM TO STRACIĆ. To chyba najtrudniejsza część całej zabawy. Być gotowym stracić coś, co dotychczas się miało, w imię czegoś, co nie jest do końca pewne (jaką mam pewność, że pokonam lenistwo i się zmienię?), lecz może przynieść nam większe profity. To co napisałem jest czystą definicją INWESTYCJI. W której zawsze pojawia się element poświęcenia, ryzyko, oraz planowany profit. Pamiętajcie zatem, że CELE to tak naprawdę INWESTYCJA W PRZYSZŁOSĆ. Inwestujcie zatem mądrze... J
U mnie jest całkiem podobnie, założenie więlkich, bądź mniejszych celów, a z realizacją bywa różnie przez tracanie czasu na byle co. To wszystko prowadzi do tego, że nasz rozwój personalny stoi w miejscu.
OdpowiedzUsuńhttp://dziennikosobisty.pl