piątek, 12 listopada 2010

Przestój


            Witam wszystkich po dość długiej przerwie. Mam nadzieję, że Wy zdążyliście się już troszeczkę zmienić i mogę Wam pogratulować pracy nad sobą :-). Na początku przepraszam, że nie zamieszczałem obiecanych materiałów, jednak jestem w trakcie kursu szybkiego czytania w którym uczymy się innych technik na czytanie i robienie tego w normalny sposób działa troszkę uwsteczniająco. Niestety w tych technikach początkowo wzrasta prędkość, a na sam koniec zrozumienie czytanego tekstu, dlatego też wolałem nawet nie zabierać się za czytanie „mądrych książek”.
            Chciałbym zaznaczyć, że pamiętam o blogu i nie zostawię Was samym sobie. Co więcej, dla osób z Rybnika i okolic mam wspaniałą wiadomość, gdyż jeszcze w tym roku rusza genialny projekt, którego głównym celem będzie pomoc i wzajemne wsparcie wśród osób chętnych coś osiągnąć. Więcej szczegółów na pewno poznacie wkrótce.
            

piątek, 15 października 2010

Warszawa

Podróż do Warszawy w sumie się udała, chociaż podejrzewam że te wszystkie pytania które zadałem, mógłbym zadać przez telefon, lub w mailu. Właściciel firmy w ogóle nie starał się mnie zainteresować tą franczyzą – może dlatego, że uznał mnie już za pewnego współpracownika (skoro jechałem do samej Warszawy z Rybnika). Spotkanie miało chyba bardziej na celu pokazanie samego siebie i przejście oceny przez „Szefa”. Myślę, że to poszło bardzo dobrze. W trakcie rozmowy dowiedziałem się, że cena szkolenia od grudnia wzrośnie, analogicznie czas szkolenia i ilość materiałów do kursantów. Ponoć wynika to z zapotrzebowania rynku, a decyzja została podjęta wspólnie przez franczyzobiorców. Teraz najważniejsze – to się zdecydować. Pierwsze szkolenie miałbym już 30 października w Szczecinie, czyli za niedługo. Troszkę mnie to przeraża, że wszystko tak szybko się dzieje, ale z drugiej strony – jaki jest sens w czekaniu? Wczoraj jak zasypiałem to w głowie miałem milion myśli o tym, że jestem już dorosły. Uświadomiłem sobie, że mając 23 lata (a w lutym już 24) , jestem ponad 5 lat pełnoletni. W tym czasie naprawdę niewiele zrobiłem jako dorosły. Najwyższy czas by to zmienić, poważnie podejść do życia.
            Dalej moim głównym i najważniejszym celem jest napisanie tej pracy licencjackiej. Zostało mi naprawdę niewiele, ale te najgorsze. Niestety ciągle zostawiałem na koniec tą pracę, którą najgorzej było mi robić. Teraz nie mogę sobie tego zostawić na koniec, bo to już jest koniec. No ale cóż? Został tydzień i parę stron do dopisania, dam radę!!
            Metoda harmonijki została przeze mnie totalnie olana, niestety nie byłem w stanie przeznaczyć czasu na robienie tego. Ciężko ostatnio było mi sprecyzować cele, bo cały czas dużo się działo. Jedne rzeczy robiłem, innych za to nie robiłem – wynikało to nie z mojego widzi mi się, a raczej z sytuacji zewnętrznych. Myślę, że teraz trzeba porządnie się przygotować i następne dni spędzić intensywnie. Nie chcę by było tak jak zwykle – czyli siedzenie kilkanaście godzin cały czwartek aż do piątku rana. Chcę mieć to już po prostu za sobą.
            Wraz z nadejściem ery pracy, zaczynam pracę nad sobą. Będę na pewno czytał więcej mądrych książek i artykułów. Już wkrótce planuję zamieszczać na bloga więcej ciekawych i merytorycznych treści. Dla wszystkich spragnionych „konkretów” jest to na pewno doskonała wiadomość.

poniedziałek, 11 października 2010

Biznes

            Od ostatniego posta minęło troszkę czasu, spotkałem się z promotorem by pozałatwiać ostatnie formalności i oddać pracę, której oczywiście nie wziął. Kazał mi samemu ją poprawić na podstawie kilku innych prac, które notabene były pracami moich kolegów z roku, którzy się już obronili. Najważniejsze rzeczy pospisywałem, troszkę innych poprawiłem i teraz zostało „tylko” dopisanie brakującej reszty. W międzyczasie był weekend, czyli: imprezy, sprzątanie, troszkę siedzenia na necie, spotkanie z dziewczyną – można rzec, jak co tydzień. Jako iż moja przygodą z pracą licencjacką dobiega końca, postanowiłem już wcześniej, że po uporaniu się z tym problemem, wezmę się za edukację z dziedziny samodoskonalenia i motywacji, oraz będę kontynuował moją misję zwalczania lenistwa. Obmyślałem ten plan będą jeszcze osobą bardzo leniwą, dlatego też chciałem by ta edukacja wskoczyła sama do głowy, bez zbędnego wysiłku. Jak to zrobić, pomyślałem? Jedyne co przyszło mi do głowy, to zoptymalizowanie i skrócenie czasu jaki będę się uczył poprzez naukę interaktywną, oraz przyśpieszenie szybkości czytania.
Nauka interaktywna, to znalezienie co najmniej jednej osoby, którą interesują podobne tematy i po prostu rozmowa, wymiana wrażeń, nowych informacji, niuansów itp. Wymiana myśli w sposób werbalny, nie tylko rozwija, ale także prowadzi do przypominania sobie w danym momencie wiadomości, które przeczytaliśmy np. tydzień temu. Ponowne odkopywanie takich informacji w mózgu, przetwarzanie, włączenie ich do myślenia twórczego, bardzo utrwala wiedzę. Jednocześnie gdy przyjdzie nam moment zniechęcenia, lub po prostu nie będziemy mieli czasu na naukę, to druga osoba zawsze czuwa i wspiera nas swoją pasją. Odniosę się tutaj troszkę do wypowiedzi z maila, którego dostałem od Kamila Cybulskiego. „To właśnie problemy emocjonalne są największym problemem w biznesie. Znany wam jeden z naszych wykładowców, kiedyś biedny człowiek, a obecnie można powiedzieć, że miliarder Tadeusz Witkowicz zapytany o to czy robić biznes samemu czy starać się znaleźć wspólnika odpowiedział, aby znaleźć wspólnika. Zapytany dlaczego, odpowiedział, że przeważnie jest tak, że jak my chcemy zrezygnować to wspólnik nie chce, a jak wspólnik chce, to my go podtrzymujemy na duchu. I to jest najważniejsza cecha wspólnika, nie to, że ma pomysł, nie to, że ma pieniądze, ale to, że po prostu wspiera nas.” Wydaje mi się, że sprawdza się to nie tylko w biznesie, ale we wszystkich dziedzinach życia. Nie od dzisiaj wiadomo, że łatwiej zrobić coś w grupie, aniżeli samemu.
Wracając do tego drugiego sposobu, czyli metod szybkiego czytania i zapamiętywania,  wydaje mi się, że jest to bardzo przydatne i pozwala oszczędzić mnóstwo czasu. Zawsze chciałem taki kurs skończyć, ale odstraszała mnie cena (która zwykle oscylowała w granicach tysiąca złotych), oraz strach przed marnymi rezultatami. Korzystałem kiedyś nawet z książki, którą kupiłem, jednak brak motywacji i mentora sprawił że nie dotrwałem do końca kursu, a efekty poszczególnych ćwiczeń nie połączyły się w całość i nic z tego nie było. Niedawno natrafiłem na stronę internetową pewnej firmy, za której pośrednictwem można zapisać się na taki kurs. Co ważne, kurs jest TANI bo jedynie 370zł, a dodatkowo jest gwarancja, że prędkość czytania wzrośnie CO NAJMNIEJ dwukrotnie – lub zwrot pieniędzy. Pomyślałem, że to jest to! Znalazłem kurs jakiego szukałem, pośpiesznie sprawdziłem lokalizacje – JEST RYBNIK! Poczytałem wszystko co było na stronie i kliknąłem „dodaj do koszyka”. Niestety przy wyborze trenera nie znalazłem nikogo z Rybnika. Wysłałem maila z zapytaniem o kurs. W odpowiedzi prezes przyznał mi rację, powiedział jednak że osoby z Rybnika mogą jeździć na kurs do Gliwic. W mailu stwierdził również, że przydałaby się placówka w Rybniku i zaprosił do współpracy – jako jednego z ponad dwudziestu jego franczyzobiorców. Pierwsza myśl, to nie mam kasy na franszyzę, poza tym czy to się przyjmie? Ale zerknąłem na stronę, poczytałem warunki – które zostały tam z grubsza opisane. Pomyślałem, że skoro w innych miastach dają radę – to ja tym bardziej sobie dam :O. Zawsze mówiłem że nigdy w życiu nie pójdę do nikogo na etat, bo nie chce być zależny, nie chce czuć się jak niewolnik. Własny biznes to jedyne rozwiązanie z możliwych dla mnie. Jedyne czego mogłem się bać, to brak doświadczenia. Franczyza wydaje się być idealnym połączeniem własnej przedsiębiorczości z doświadczeniem franczyzodawcy. Coraz bardziej pomysł zaczynał mi się podobać. Już w głowie pojawiały się wizje tego – jak rozwijał będę swój biznes, z jakimi problemami przyjdzie mi się zmierzyć, jak bardzo pomoże mi to ukształtować osobowość i samego siebie. Wyobraźnia zaczynała działać naprawdę mocno, wziąłem się za odpisywanie na maila – miałem parę dodatkowych pytań. Dostałem odpowiedź na kilka z nich z dopiskiem, by zadzwonić i omówić sprawę telefonicznie. Dzisiaj dzwoniłem, a w środę lub czwartek jadę do Warszawy spotkać się z prezesem firmy, oraz jednym z franczyzobiorców, gdyż wystawiają się tam na jakiś targach. Myślę, że jak wszystko pójdzie dobrze, to podejmę współpracę.
Do tego jednak jeszcze długa droga, gdyż moim priorytetem nadal jest napisanie pracy i jej obrona. Teraz jednak mam kolejny motywator. Po obronie od razu biorę status bezrobotnego i pieniądze z urzędu na rozpoczęcie działalności J.

Na zakończenie filmik motywujący: DLA OSÓB ZNAJĄCYCH ANGIELSKI
(bardzo polecam - mnie motywuje naprawdę mocno)

czwartek, 7 października 2010

kolejny krok...

Im dalej rozpoczęcia przedsięwzięcia, tym trudniej jest mi go kontynuować. Niezliczona ilość porażek ułatwia mi za każdym razem podejmowanie złych decyzji. Nie wiem dlaczego, ale stały się one pewną formą mojego usprawiedliwienia, a przecież nie powinno się liczyć to co było, a to co jest teraz i to co będzie! Zacząłem tydzień z planem tygodnia, planem ramowym, jednak nie był on zapisany na kartce. Dzisiejszy dzień zacząłem z planem dnia, ale był on zapisany na kartce, której połowa i druga strona wcześniej została już zapełniona jakimiś pierdołami. Brakowało w tym wszystkim przejrzystości, brakowało odpowiedniej techniki postępowania. Najlepiej mi szło, gdy miałem zadania na dany dzień wypisane na malutkich karteczkach samoprzylepnych i wisiały 20cm nad monitorem mojego laptopa (na ścianie). Wtedy, łatwo mogłem się kontrolować zerkając co jakiś czas na karteczkę i widząc ile jeszcze zostało mi do zrobienia. Po raz kolejny złapałem się na tym, że na karteczce nie napisałem tego czego nie mam robić. Myślę, że z lenistwa wczoraj, nie chciało mi się już całego dnia analizować i uznałem te rzeczy za wiadome  - skoro tyle razy je pisałem na kartki, to teraz już wiem o co chodzi. Jednak, nie wiem dokładnie czemu... jak te rzeczy nie są napisane na karteczce, to nie umiem się powstrzymać by ich nie zrobić! Widzę, jak brak poświęconego czasu w dniu poprzednim na planowanie, bardzo oddziałuje na mnie dnia dzisiejszego. Nie piszę, że nic dzisiaj nie zrobiłem, bo zrobiłem! Ale mój wynik jest bardzo przeciętny. Oczekuję od siebie znaczniej więcej, niż to co zaprezentowałem swoim zachowaniem. Widzę się jutro z promotorem, który ma obejrzeć moją pracę. Mam nadzieję że po jego uwagach, będę wiedział jak to mam pisać i wezmę się już na maksa do roboty. Plan jest taki – by do końca października mieć już całą gotową pracę, ze wszystkimi poprawkami. Tak bym mógł się obronić i mieć już to z głowy. Czuję że coraz bardziej mi to ciąży... za każdym razem gdy ktoś mnie pyta, jak tam praca, czuję się coraz to bardziej zażenowany. Chciałbym stać się takim człowiekiem, by ludzie znający mnie, wiedzieli że jak coś obiecam, za coś się wezmę, to jest to pewne jak w banku. Zabieram się więc do pracy. Stawiam za cel stworzenie bardzo szczegółowego planu co zrobić, a czego nie zrobić – na dzień jutrzejszy. Myślę, że z takim planem będzie o wiele łatwiej zachować dyscyplinę.


Poniżej zamieszczam to, co dałem promotorowi na pierwszym naszym spotkaniu – we wtorek po pół roku bez odzewu:

Co posiadam:
1.      Plan działania
2.      35 stron pracy
3.      Materiały by napisać pracę do końca, w tym:
mapę,
książki by dokończyć zaczęte wątki,
sprawozdania z GUSu wybrane - gotowe do obrobienia
umówioną rozmowę i zagwarantowaną pełną pomoc i materiały z Focusa
4.      Chęci i czas by to wykonać
Czego mi brakuje?
1.      Technicznej obróbki pracy (cytaty, wyrównanie tekstu,  opisanie tabel)
2.      Końcówki pierwszego rozdziału (opis Galerii Handlowe –materiał są)
3.      Środka drugiego rozdziału oraz zakończenia.
4.      Zgody promotora na napisanie jej w tej sesji i obronienie.
Plan działania:
            6 października – umówiona rozmowa z paniami pracującymi w administracji Focusa
            8 października – seminarium na które przynoszę pracę z dokończonym pierwszym rozdziałem
22 października-  przynoszę całość pracy, dokonuję poprawek TECHNICZNYCH (tj wyrównanie tekstu, tabele, cytaty odpowiednio zrobione)
            30 października – termin końcowy w którym chciałbym mieć pracą gotową i poprawioną

Plany nie są zbyt ambitne, ale zaznaczam, że jest to wersja MINIMUM, którą muszę spełnić. Kartkę podpisałem i oddałem w jego ręce. Jutro oddaję pracę z 1 działem skończonym.

Zastanawiałem się nad moim blogiem i wydaje mi się, że uciekam zbytnio w stronę bloga, niż serwisu wspomagającego motywację. Chciałbym to w niedalekiej przyszłości zmienić, bądź stworzyć osobny dział z oddzielnymi postami czysto teoretycznymi. Teraz jednak staram się skupić na pracy lic. regularnych treningach, oraz pokonywaniu swojego uzależnienia Internetowego.

niedziela, 3 października 2010

ciagle isc do przodu...

Jest trzeci października 2010. Trzy dni temu minął termin realizacji mojego głównego celu – napisania pracy licencjackiej. Prawda, że po drodze nie uwzględniłem paru rzeczy, które nieco mi w tym przeszkodziły – takich jak remont, egzamin z polityki, oraz problemy z materiałem do pracy. Jednak gdybym mocno się sprężył, wiem że dałbym radę i praca byłaby już ukończona. Blog miał powstać by pomóc innym w motywacji, ale również i mi. Niestety jak widać natury człowieka, tak łatwo nie da się zmienić. Nawyki kształtowane latami wygrały z chwilowym uniesieniem, poczuciem misji i z chęcią bycia lepszym. Niestety dla mnie, przypomniały o sobie stare demony, nawyki. Nie wiem czy Starcraft nie jest uzależnieniem, wszystko wskazuje na to, że tak. Mam zatem do pokonania nie tylko starego siebie, lenistwo, ale również nałóg. Łatwo nie jest, ale nikt nie powiedział, że łatwo będzie. Im większe poświęcenie i trudniejsza droga do celu – tym jego osiągnięcie dostarcza większych emocji i radości. Postanowiłem się nie poddawać. Ciągle iść do przodu. Ponoć zwycięzca różni się od przegranego tym, że po setnym upadku wstaje i nadal walczy. Zastanawiam się ile ta walka potrwa... ile zajmie mi opanowanie i zdyscyplinowanie samego siebie. Mam nadzieję, że nie całe życie... cieszyłbym się gdyby udało mi się w rok, byłbym z siebie dumny jeśli osiągnąłbym to w pół roku, a jeśli udałoby mi się to w krótszym okresie czasu, to byłoby mega wielkie osiągnięcie.
Praca nad sobą, swoim charakterem jest moim zdaniem najcięższym zadaniem jakie istnieje. Nikt nie wyznacza za to żadnych profitów, nie wiadomo czy w ogóle jakieś będą, a jeśli tak, to będą one ciężko mierzalne. Nikt nie zmusza Nas do tego, co sprawia że robimy to tylko i wyłącznie dla siebie. Pojawia się paradoks, że osoby które potrzebują tego najwięcej, nie mają tyle charakteru i samozaparcia by cokolwiek zrobić, a osoby które to samozaparcie mają, najczęściej nie potrzebują takiego treningu (oczywiście wyolbrzymiam teraz, gdyż moim zdaniem każdy może być odrobinę lepszy niż jest teraz).Skoro postanowiłem, że się nie poddaję i kontynuuję walkę z lenistwem, pierwsze co powinienem zrobić to stworzenie planu tygodnia. Potem po prostu rozpocząć pracę.
            Plan na przyszły tydzień będzie następujący:
  • 1.      W poniedziałek napisać możliwie jak najwięcej pracy licencjackiej
  • 2.      We wtorek załatwić sprawy w Katowicach i Rybniku, oraz kontynuować pisanie pracy, zgodnie z zaleceniami promotora
  • 3.      Środa to spotkanie z Paniami z Focusa, które mają mi udzielić wszelkich informacji na temat galerii. Potem przelanie tego na ekran komputera, do folderu z pracą ;-)
  • 4.      Czwartek to ponownie praca nad licencjatem, gdyż...
  • 5.      W piątek spotkanie z promotorem w Rybniku. Praca w klubie

Dodatkowo, chciałbym w tym tygodniu spotkać się co najmniej raz z dziewczyną + weekend. Do tego znaleźć czas na partyjkę pokerka z kolegami, oraz wybrać się gdzieś by pogadać z kuzynem, którego już 2 miesiące nie widziałem. Kolejnym założeniem jest BRAK gry w Starcrafta, oraz codzienny trening ciała. Sukcesywne tworzenie codziennych planów, to również jeden z moich priorytetów. Jeśli to się uda, zagram sobie w SC opcjonalnie w przyszłym tygodniu.
            Kolejny tydzień wyzwań, wyrzeczeń, olbrzymiej ilości pracy (nie tylko fizyczno-umysłowej, lecz i mentalnej). Myślę, że będzie to bardzo duże wyzwanie. Doświadczenie w tej dziedzinie troszkę mnie nauczyło i podchodzę do tego z szacunkiem i pokorą. Nie znaczy jednak, że bez pewności siebie (chociaż nie jest ona jakaś olbrzymia). Mam cel przed oczyma, obraną drogę, pozostaje „tylko” jego wykonanie. 

Post z 28 wrzesień 2010

Właśnie jadę sobie pociągiem do dziewczyny. Co zrobiłem dnia dzisiejszego? Nie za dużo... W sumie jedne z produktywnych rzeczy jakie dzisiaj zrobiłem to dosyć ostry trening. Ostatni weekend był bardzo pracowity. Prócz grania w piątek i całą sobotę – w niedzielę prawie cały dzień się uczyłem na egzamin poniedziałkowy z Polityki. Egzamin zdałem, jednak kosztem czegoś...  Prawie cała noc z niedzieli na poniedziałek została nie przespana. Zmęczenie było ogromne, gdy tylko wróciłem do domu, zacząłem nagradzać się za mój „wyczyn”. Godzinka na komputerku, jakieś filmiki, potem zamulanie, drzemki itd. Niestety nic w tym czasie nie zrobiłem konkretnego. Potem jeszcze przyjechała moja Agata i do wieczora spędziliśmy czas razem. Na sam finisz przed spaniem zobaczyłem sobie nowy odcinek Dextera i do łóżka. Postanowiłem już przed Dexterem, że pracy i tak nie uda mi się skończyć, bo książka po którą byłem okazała się nie wypałem i informacji do mojej pracy było tam tyle co wcale. Do Katowic na spotkanie z promotorem i tak mi się nie opłaca jechać, gdyż nie mam skończonej pracy – ani mi tego nie sprawdzi, ani też nie dostanę wpisu. Zadzwoniłem tam dzisiaj rano i z nim pogadałem. Okazało się, że z dziekanem muszę załatwić przedłużenie sesji, czy oddania pracy (jakoś tak to się nazywa). Dziekan jest w Rybniku 30tego, także właśnie w czwartek tam się wybieram. Myślę że dzisiaj i tak nie uda mi się nic zrobić, bo wrócę o 23 do domu (tak mam pociąg). Jutro jest dzień w którym ponownie musiałbym się wziąć do pracy, aby mój cel – napisania pracy do końca września się ziścił. Już teraz wiem że będzie Ciężkowo...
Rozmyślając nad moimi poczynaniami, zastanawiam się jaka jest przyczyna tak dużej wariancji mojej mobilizacji? Mogę jedynie przypuszczać, że brak konsekwencji w budowaniu pomniejszych celów. Przez weekend skupiałem się jedynie na tym co jest teraz, nie myśląc o przyszłości, o nowych planach i celach na następne dni. Wyobrażałem sobie siebie samego cieszącego się ze zdania egzaminu, lecz ani przez moment nie zastanowiłem się, co czeka mnie po tym zwycięstwie, gdy radość powoli ustąpi, a rzeczywistość przypomni mi o sobie. Wydaje mi się, że ta radość dała mi wymówkę do tego by na chwilę przestać, odsapnąć. Jako iż życie zwykłem przyrównywać do drogi, taki postój przyrównałbym do  karczmy stojącej na tej drodze. Wreszcie udało mi się do niej dostać, odsapnąć. Jednak karczmarz był tak dobry w swym kunszcie, że nakłonił mnie do tego by zostać na noc. Jedna noc w wygodnym łóżku, z jedzeniem i piciem pod ręką zadziałała jak magnes i sprawiła, że chciało się zostać dłużej. Po raz kolejny lenistwo podjęło próbę zatrzymania mnie, skutecznie maskując swoją postać.
            Co zrobić by nie dać się wciągnąć w pułapkę? Myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby świadome zaplanowanie sobie przerwy, odpoczynku, jednak wyznaczenie sobie konkretnego czasu na nią. Następnie w planie zaznaczyć dalsze czynności, które zbliżyłyby nas do spełnienia konkretnego celu. Dlaczego tak a nie inaczej? Po zrobieniu pewnej ilości pracy (a zwłaszcza na samym początku), nagroda musi być. Dlatego większe cele dzielimy sobie na mniejszy – by dostrzec swój progres, oraz móc się nagrodzić, gdyż nagrody zwiększają motywację. Jeżeli będziemy starali się zrobić z siebie roboty, które tylko pracują, na pewno nam się nie uda (tym bardziej, że byliśmy wcześniej raczej przeciwieństwem takich robotów). Wybranie i zaplanowanie sobie nagrody jest czymś naturalnym, co i tak byśmy zrobili, a w takim wypadku będziemy mieli przeświadczenie, że działamy dalej z planem. Nie będzie tutaj miejsca na wymówki, typu: zrobiłem już tak duzo, teraz należy mi się troszkę odpoczynku (gdy to „troszkę” zajmuje np. 3 dni). Znacznie łatwiej będzie nam omijać tego typu sidła, gdyż będziemy mieli ZAPLANOWANE by zrobić sobie odpoczynek. Wtedy zgodzimy się ze swoim drugim „ja” mówiąc tak masz czas na odpoczynek ,teraz baw się, wykorzystaj swoje wakacje, ale nie zwalnia Cię to z obowiązku realizowania swoich planów. Od jutra, zaczynasz pracę.  Takie podejście daje większe szanse na kontrolę swojej „ciemnej strony”.
Podsumowujący: Bardzo ważnym elementem w pokonywaniu kolejnych odcinków drogi, dążeniu do celu jest plan tygodniowy. W którym nie powinniśmy się obawiać robienia „wakacji” jako nagrody za osiągnięcie pomniejszych celów. Szczególnie na początku nie powinny być one za małe, byśmy naprawdę odczuli je na sobie, jednak tak dobrane, by nie rozleniwić się zbytnio i nie wpaść w wir „strefy komfortu” 

piątek, 24 września 2010

Szybka notka

Apokalypsa :O. Dzisiaj impreza 20-4 rano, jutro od 15 trzeba się ogarniać i na imprezę kolejną do 2 w nocy :/. Niedziela wolny i czas na naukę - w poniedziałek trzeba już o 8 rano się zbierać na egzam do Katowic. Niestety, jedyne co  teraz się liczy to Polityka i tego się będę trzymał. Także nie robię żadnych list celów, gdyż cel jest jeden - nauczyć się tego i zdać. Wczoraj niestety z zaplanowanych 13 stron ogarnąłem jedynie 2 :O. Te notatki są tak ciekawe, że w autobusie byłem wstanie zasnąć przy nich. W domu podobnie - parę zdań i pobudka po kilkunastu minutach :O. No ale cóż... Polityka...

środa, 22 września 2010

Kolejny raz dzień No.1

Cieszę się jak dziecko J. Właśnie zdjąłem kartkę, która wisiała nad laptopem, a na której były zadania na dzień dzisiejszy i wszystkie je wykreśliłem (pozwoliłem sobie to o napisaniu bloga też wykreślić, gdyż wiem, że to zrobię na 100%). Nie dość, że wykonałem WSZYSTKIE zadania, to jeszcze umyłem dzisiaj dwa auta rodzicom i pomogłem w paru mniejszych domowych sprawach. Radość przeogromna J. Wiem że wykorzystałem ten dzień bardzo dobrze! Takie zwycięstwo, po paśmie porażek naprawdę dodaje skrzydeł. Znowu czuję wielką ochotę na to by kontynuować mój projekt. Nowa kartka z „lenistwem” została już zharmonizowana i pozbawiona jednej części, którą natychmiast pogniotłem, zmiażdżyłem i wyrzuciłem do kosza by pokazać kto tu rządzi! Jestem to JA a nie lenistwo.
W dniu dzisiejszym w chwilach gdy myślami zaczynałem odbiegać od tematu, gdy powoli oddalałem się od komputera robiąc inne, całkowicie niepotrzebne rzeczy, zacząłem sobie wizualizować swój cel. Powiem szczerze, że po wczorajszym doświadczeniu naprawdę uwierzyłem w potęgę wizualizacji. Nie wiem czy zadziałało to jak placebo, czy rzeczywiście przyniosło efekt, jak można przeczytać w wielu książkach i artykułach na ten temat, ważne że ZADZIAŁAŁÓ. Serdecznie polecam to narzędzie wszystkim którzy mają problemy z samodyscypliną. Postaram się tutaj przybliżyć troszkę temat wizualizacji.
Ogólnie wiadomo, że wzrok jest głównym zmysłem u człowieka. Zdecydowana większość informacji dobiega do nas właśnie przy pomocy wzroku. Dlatego też lepiej jest nam zapamiętać obrazy, sceny niż dokładne słowa. To właśnie sprawia, że wizualizacje mają taką ogromną moc. Całe NLP oparte jest na założeniach, że to co nas otacza, jest względne i My poprzez swój umysł postrzegamy i dekodujemy bodźce, które do nas docierają w sposób dla nas odpowiedni, nadajemy rzeczom sens itd. Sytuacja ta dzieje się również odwrotnie – bardzo wiele zależy od naszego nastawienia. Sytuacje na pozór neutralne mogą być różnie przez różne osoby odbierane. Prowadzi to do założeń, że świat jest taki jakim go postrzegamy. Istnieje bardzo duża zbieżność pomiędzy tym co myślimy, a tym co jest naprawdę, różnicę stanowi tylko i wyłącznie moc z jaką jesteśmy w stanie te wyobrażenia w mózgu zaprezentować. Badania naukowe (po przeczytaniu tylu książek i artykułów na pewnie nie znajdę teraz źródła L ) dowiodły, że sportowcom, którzy wyobrażali sobie że trenują, rzeczywiście pracowały mięśnie które były odpowiedzialne za dany rodzaj treningu, jaki przechodzili. Jeżeli nie wierzycie w To, wystarczy, że zrobicie sobie doświadczenie z cytryną: Trzeba zamknąć oczy, wyobrazić sobie wielką cytrynę i nóż obok. Następnie bierzemy cytrynę i kroimy na pół. Na sam koniec bierzemy pod sam nos, oglądamy i wyciskamy sok na język.
Wizualizacja to narzędzie, które ma zmienić w naszej głowie postrzeganie samego siebie. Skutków takiej zmiany jest wiele. Chwilowe lepsze samopoczucie – gdy wyobrażamy samych siebie jako zwycięzców, osiągających sukces. Przygotowanie podświadomości do tego by ten sukces osiągnąć. Zaprogramowanie jej, by działała tak – by nad do niego doprowadzić.
Jakie powinny być te wizualizacje? Jak najbardziej realne. By dobrze przeprowadzić wizualizację, najlepiej się zrelaksować, wtedy nasz mózg może się skupić wyłącznie na wizualizowaniu. Idealnym czasem jest również czas w którym umysł znajduje się w stanie alfa – czyli zaraz po przebudzeniu, oraz gdy jesteśmy zrelaksowani krótko przed zaśnięciem (pracuje wtedy na niższych obrotach – około 7-14 cykli na sekundę) . Wizualizacje powinny w miarę możliwości najbardziej oddawać rzeczywistość. Barwy, kształty, proporcje, uczucia, dźwięki. Jednym słowem wszystko to co w normalny świecie. Nie ma się co jednak zamartwiać, jeżeli nie będziemy w stanie tego dokonać. Niektórzy mają tylko czarno-białe sny i wizualizacje, niektórzy bez dźwięku, jeszcze inni główną postać widzą ogromną a wszystko inne malutkie. Starajmy się jednak poprze trening zmieniać te parametry do takich by były możliwie realne. Ja wizualizację stosuję z otwartymi oczami, za dnia gdy robię rzeczy nie wymagające skupienia – biegam, idę po schodach na górę, myję zęby itd. Nie są one nawet w 5% doskonałe, jednak nadrabiam ich częstotliwością. Myślę, że jest to również bardzo dobry sposób na przypominanie sobie dlaczego robię akurat teraz to, a nie tamto. Niektórzy uważają wizualizacje, razem z afirmacjami za głęboką formę modlitwy. Nie wnikam w preferencje religijne, jednak wydaje mi się, że coś w tym jest...
Mam nadzieję, że zainteresował Was ten temat, bo naprawdę ma wielki potencjał. Polecam serdecznie książkę Joe Silva – Samokontrola umysłu metodą Silvy. Nauczymy się z nią panować nad umysłem, poprzez medytacje/wizualizacje. Więcej na Wikipedii .
 
Szybciutko plan na jutro:

  • 1.      Nauczę się co najmniej 13 stron na Politykę Społeczną
  • 2.      Napiszę co najmniej 1 stronę do pracy
  • 3.      Załatwię w bibliotece sprawy z książkami
  • 4.      Załatwię z babką granie na sobotę
  • 5.      Pójdę na analizę finansową do kuzyna
  • 6.      Nie będę marnował czasu na necie: tzn Grał ani oglądał filmików ze Starcrafta, oglądał śmiesznych filmików na youtuby, ani smiesznych stronek
  • 7.      Trening co najmniej 30 min
  • 8.      Przygotuję plan dnia na piątek!




 

wtorek, 21 września 2010

Że niby koniec?

Ostatnie dwa dni to straszna porażka. Nie napisałem przez te dwa dni ani jednego zdania do pracy – która jest moim priorytetem. Domyślam się, że jedno jest następstwem drugiego. Weekend był beznadziejny, a plan na poniedziałek nie był najdoskonalszy. Nie napisałem go na kartce, nie zawarłem w nim również rzeczy, których mam nie robić (co bardzo mi pomogło w zeszłym tygodniu). Rano postanowiłem się wyspać, wstałem przed 10, normalnie się wysypiając, jednak już wtedy nie miałem energii i chęci do ćwiczeń, zmusiłem się jakoś, bo wiedziałem, że to jest najważniejsze, trzeba dobrze zacząć, wtedy wystarczy już tylko kontynuować. Wszystko się jednak posypało. Siedziałem na kompie, licząc na spokojne popołudnie i zrobienie pracy wieczorkiem (wtedy mi się też najlepiej pracuje). Popołudniem niestety przyjechał ojciec i oznajmił, że rozwalamy kanalizację w domu bo remontujemy łazienkę na górze :O. Nie muszę mówić, jak bardzo kolidowało to z moimi planami... Koniec końców, prócz pomocy ojcu w międzyczasie znalazłem chwilkę na to by pograć na komputerze u góry :O. Nie wiem skąd mi przyszło to do głowy, bo bardzo dawno już nie grałem, ale stało się. Nałóg, demon we mnie tkwiący, obudził się w najlepszym do niego momencie – gdy byłem podłamany niskimi efektami weekendowymi, oraz ze świadomością, że nie udami się zrealizować planu na dzień dzisiejszy. Ze świadomością ogólnej porażki. Przecież i tak nikt nie zauważy jeżeli będzie większa...a przynajmniej będzie fajnie... Niestety dałem się skusić. Wieczorem byłem załamany swoją postawą i konsekwencją tego było totalne olanie tematu. Dzisiaj rano, nastrój się jeszcze pogorszył, gdy tylko usłyszałem wiertła i przyrządy do wykuwania rur ze ścian. Postanowiłem leżeć... nie zebrałem się do biegania – bo jakby to wyglądało, że ja idę sobie pobiegać a praca wre? Leżałem... pierwszy raz przeleżałem w łóżku 2godziny. Czułem się fatalnie. Moja samoocena spadła do zera, nie robiłem nawet planu na dzień dzisiejszy. W trakcie dnia, nic nie pomogłem w remoncie, pograłem sobie za to na kompie z 2 godzinki i spędziłem popołudnie z dziewczyną. Dopiero ona jako tako mnie ogarnęła – kazała się ubrać w normalne (a nie brudne, ze wczoraj, leżące rano na ziemi) rzeczy, umyć i pokazać jej pracę. Wyciągnęła mnie również na dwór – co dobrze mi zrobiło. W trakcie rozmowy padło bardzo ważne dla mnie pytanie  - co zamierzasz robić po nowym roku? Gdy Tylku uruchomiłem wyobraźnię i wizualizowałem sobie wszystko to do czego dążę, wszystkie cele jakie sobie postawiłem, ochota na ich zrealizowanie znowu przyszła. Może nie było to mega wielkie, ale zawsze coś. Z każdą chwilą gdy zgłębiałem się w swojej fantazji, zaczynałem wierzyć, że ona się ziści. Agata pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego co zrobiła, ale bardzo mi pomogła. Dzięki temu gdy wróciłem do domu (po spotkaniu na które byłem jeszcze później umówiony), zacząłem trening fizyczny, który dzisiaj ominąłem, oraz stworzyłem nową kartkę z LENISTWEM. Teraz piszę szybkiego posta na bloga i zmykam spać, by jutro rano ruszyć do boju. Wizualizacja, to potężne narzędzie! Jutro napiszę więcej o tym, oraz o technikach NLP pomocnych w ich praktykowaniu.

Tymczasem plan poniedziałkowy przenoszę na jutro, oraz udoskonalam go:
1. Napiszę co najmniej 5 stron pracy lic.
2. Trenuję co najmniej 30 min ciało
3. Przygotowuję plan dnia na czwartek
4. Tworzę ciekawy wpis na bloga
5. Nie oglądam „śmiesznych filmików” i innych pierdów na youtube
6. Nie gram w Starcrafta.


ps. Niby jakieś tam odwiedziny są, ale ciekaw jestem czy ktoś to w ogóle czyta :O. Jak Wam się podoba nowy wystrój i serwer??  

niedziela, 19 września 2010

Restart

Nie pisałem już przez dwa dni. Gdy zabierałem się za pisanie tego zdania, miało ono brzmieć: „Nie pisałem już długo”, jednak zaraz zreflektowałem się i powiedziałem samemu sobie – przecież to tylko dwa dni... to nie jest długo :O. Jako iż wszystko wokół jest względne (nawet te wpisy) postanowiłem nie zaczynać subiektywnie – gdyż subiektywizmu będzie pewnie dzisiaj dużo. Wracając do meritum – nie pisałem przez dwa  dni. Nie dlatego że mi się nie chciało (już zaczyna się subiektywizm ;p), nawet nie dlatego, że przez te dwa dni  poniosłem klęskę... Po prostu nie miałem czasu. W piątek, udało mi się przejść przez wszystkie zadania, prócz ostatniego (5. Napisać co najmniej jedną stronę do pracy lic.), które dodałem na sam koniec, tylko po to, by nie dopuścić do przestoju w kwestii pisania mojej pracy. To mnie niestety pogrążyło. Będąc wobec siebie wymagającym i nie ugiętym, postanowiłem w sobotę w południe (gdy się obudziłem po pracy), że nie zaliczę sobie listy zadań i zaczynam wszystko od nowa! Jakimś niefortunnym trafem, nie zrobiłem sobie w piątek listy zadań na sobotę. Może dlatego też obudziłem się w porze obiadowej, nie mając nic zaplanowane, mój organizm nie miał potrzeby wstawać wcześniej. Zwykle po nocy w klubie dzień jest strasznie ospały. W sobotę byłem bardzo zamulony, chciało mi się bardziej spać, po 8h snu, niż w czwartek, po 5ciu. Wynika to pewnie po części z tego, że organizm totalnie się rozstraja i nie wie, czy przyzwyczaić się do trybu nocnego, czy dziennego. Cały otępiały, niczym zombie, lub ktoś po narkozie, zjadłem śniadanio-obiad, przymuliłem na kompie i wziąłem się do prac domowych, których nie zostało już zbyt wiele. W trakcie sprzątania dowiedziałem się, że mamy popołudniu jechać na urodziny do kuzynki. Wspaniale... W tym momencie wewnętrznie chyba się poddałem. Moja stara podświadomość, doszła do wniosku, że mam idealne wytłumaczenie, dlaczego nic nie zrobiłem, oraz dlaczego nic już nie muszę robić. Wieczór był już dawno zaplanowany – impreza. Tym razem nie praca, lecz zwykła impreza, której mi brakowało, gdyż od jakiś 2 lat, grałem ciągle i bez przerwy w każdy piątek i sobotę. Od 3 tygodni jeden z klubów w którym rezydowałem, jest w remoncie, także soboty mam wolne i zamierzam je wykorzystać w 100%  - by nadrobić imprezowanie. Dla osób z większych miast, muszę dodać iż w Rybniku – mieście w którym mieszkam, imprezy są jedynie w weekend, także pracując każdy piątek i sobotę z imprezami od strony konsumenckiej nie miałem styczności. Impreza była przeciętna, dobrze chociaż że w jednym z lokali była transmisja z KSW i Pudzian wygrał swoją walkę. Nawalony, uradowany, z sukcesu polaka, po czwartej znalazłem się w domu. Oczywiście, nie byłbym sobą gdybym po przyjściu nie załączył kompa i nie sprawdził gg oraz NW i nie zaczął przyrządzać kolacji. Jakieś resztki krokieta i jogurt pitny do tego – idealny mix na spanie. Wstałem jak zwykle na obiad, czyli koło godziny 13.00 i ogarnęła mnie chęć nic nie robienia. Lenistwo wdarło się przez szparkę, którą zostawiłem w drzwiach w piątek i powiększyłem w sobotę. Zaplanowałem już spotkanie z Agatą na 16:40, także zostało jeszcze troszkę czasu by się poobijać. Standardowo usiadłem przed kompem i się zatraciłem. Tym razem jednak to zatracenie nie było takie jak zawsze. Było niekompletne. Raz na jakiś czas pojawiały się wyrzuty, a mój zamulony umysł zdawał się powoli skupiać na moim celu. Celu, który obrałem na początku tygodnia, a którego realizację już zaczynam opóźniać. Wstałem i popatrzyłem się na kartkę, na której widniało LENISTWO, a obok leżała odkrojona jej część. Jedna część. Nie myślałem że jestem taki słaby, że kryzys przyjdzie tak szybko. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pierwsze dni będą najgorsze, że w weekend może być naprawdę nieciekawie i ciężko, ale nie przypuszczałem, że nie zrobię NIC. Spojrzałem na zegarek – miałem jeszcze godzinę do przyjazdu Agaty – idealnie. Ubrałem się i chcąc iść pobiegać z psem. Od razu jednak znalazła się wymówka – przecież nie będę w dresie z psem po wsi chodził w niedzielę gdy wszyscy ubrani na galowo. A fajnych rzeczy nie chce mi się ubierać, poza tym spocę sobie koszulkę i spodnie... i w ogóle te całe bieganie to średni pomysł. Może coś mi się stanie znowu z gardłem – po co się narażać. Spasowałem. Spasowałem, jednak kroki uczynione w kierunku tego by „coś zrobić” i uczucie którym napełnione było moje ciało – wołało by wziąć się do roboty. Także zacząłem biegać po schodach. Dopiero po kilku rundkach tam i powrotem zorientowałem się, że nie mam komórki (stopera). Wbiegłem do pokoju zabrałem ją i  nastawiłem stoper. Po biegu, standardowo – pompko-wysoki, drążek i A6W. Zmęczony, spocony, DUMNY z siebie, poszedłem się wykąpać i ubrać. Był to mój pierwszy sukces od piątku. Pierwszy odczuwalne pokonanie lenistwa. Może zrobiłem mniej niż dotychczas, jednak tym razem wygrałem wewnętrzną walkę i to w jak pięknym stylu. Tego typu sytuacje naprawdę mnie motywują, dają poczucie kontroli nad sobą i sprawiaj, że dalej chcę walczyć. Czekam już na dzień jutrzejszy bym mógł dokopać lenistwu po raz kolejny! Wiem że dam radę J, ten tydzień będzie o wiele lepszy. Posiadam doświadczenie z zeszłego. Wiem że jak chcę to mogę, udowodniłem to w czwartek. Wiem także czego się wystrzegać by znowu nie przegrać. Najwyższa pora wziąć się za plan dnia, oraz tygodnia.

Plan na dzień jutrzejszy (poniedziałek):

1.      Napiszę co najmniej 5 stron pracy lic.
2.      Trenuję co najmniej 30 min ciało
3.      Przygotowuję plan dnia na wtorek
4.      Tworzę ciekawy wpis na bloga
5.      Nagrywam co najmniej pół godź wykładów z Polityki


Najważniejsze rzeczy jakie zrobić w tym tyg:

1.      Odebrać książki z Katowic
2.      Jeżeli będzie taka potrzeba to wypożyczyć brakująca książki w Rybniku
3.      Opanować wykłady z Polityki i dowiedzieć się kiedy egzamin
4.      Dokończyć pracę lic


Plany planami, mam nadzieję, że uda mi się je wykonać. W sumie nie widzę innej opcji. Ten tydzień to niejako restart mojej wojny z lenistwem. Wiem że nie będzie ona ani łatwa, ani przyjemna. Poniesie również swoje ofiary, a cierpieć pewnie będzie moja dziewczyna, gdyż nie wiem czy znajdę dla niej czas. Wiem jednak, że od wygrania tej wojny zależy całe moje przyszłe życie i choćby było nie wiem jak ciężko, będę walczył. Nie chcę być jak większość ludzi o których wspomina Kotter w cytacie który ostatnio zamieściłem, chcę TWORZYĆ swoje życie i mieć wpływ na moje otoczenie. Dlatego tak ważne jest umiejętne zarządzanie sobą, czyli swoim czasem.
Napisałem dzisiaj, że nie udało mi się wykonać zadań, gdyż nie miałem czasu. Muszę teraz niestety to sprostować i spojrzeć na temat obiektywnie. Stwierdzenie „nie miałem czasu” jest największym i najczęstszym kłamstwem jakie istnieje. Nikt nie zaprzeczy, że jedyne co nie jest względne to właśnie czas. Każdy z nas ma 24 godziny dnia, a co z nimi zrobi, zależy tylko i wyłącznie od niego. Wiadomo, że są rzeczy, które musimy za dnia zrobić i koniec, ale zdecydowana większość z tych 24godzin pozostaje do naszego użytku. Możemy nimi dowolnie dysponować. Jesteśmy wolnymi istotami. Jeśli ktoś nie chce, to nie musi chodzić, do szkoły, nie musi chodzić do pracy, nie musi chodzić do kościoła, spotykać się z kolegami, czy robić miliona innych rzeczy, które robi. A co musi? Musi liczyć się z konsekwencjami. Jak nie pójdzie do szkoły to nie będzie miał wykształcenia, jednak czy jest mu to wykształcenie potrzebne? Czy nie marnuje sobie lat życia idąc na studia, skoro po nich prawdopodobnie i tak będzie sprzedawać w sklepie, bądź zajmie się czymś, do czego studia są mu zbędne. Jak nie pójdzie do pracy to nie będzie miał pieniędzy, zostanie zwolniony. Wydaje się to może dziwne, ale jest ogrom sposobów na to by nie chodząc do pracy (takiej zwyczajnej) żyć i mieć pieniądze. Od tych pozytywnych jak otworzenie działalności i stworzenie firmy, po takie jak zasiłki, jałmużna, czy nawet prokreacja Link. Przykładów można mnożyć, ale po co? Doskonale widać, że następuje reakcja łańcuchowa. Świat tak działa: akcja -> reakcja. Schemat jest banalny, a jednak tak ciężko go wykorzystać. Odnosząc to do tematyki celów i samorozwoju, najlepiej odwrócić równanie. Aby nastąpiła reakcja, potrzebna jest akcja. Jak na razie wszystko jest proste, schemat dosyć oczywisty. Często jednak pomijamy rzeczy oczywiste z racji ich oczywistości. Po raz kolejny zaznaczam, że gdy mamy jakiś cel, powinniśmy siebie samych zapytać – co zrobić by go osiągnąć. Jakie podjąć kroki, jaką obrać ścieżkę? Trzeba mieć na uwadze, że do wystąpienia niektórych reakcji, potrzeba bardzo dużo akcji. Tym samym trzeba poświęcić ogromną ilość wysiłku i czasu. Teraz wrócę do tego co pisałem wcześniej, a mianowicie KONSEKWENCJI. Nasze działania, jeżeli skierowane są w jedną stronę, działają na wszystko. To że ja postanowiłem pisać pracę, ma nie tylko konsekwencje pozytywne w postaci napisanej pracy, ale również negatywne w postaci dyskomfortu związanego z jej pisaniem, oraz braku tego wszystkiego, co mogłem mieć, gdybym tylko przeznaczył czas na robienie tego (a nie pisanie pracy). W ekonomii nazywa się to koszt utraconych możliwości. Każdy nasz cel, wiąże się zatem z ogromem konsekwencji, pozytywnych jak i negatywnych. Najważniejsze jest abyśmy byli ich świadomi. Podczas wybierania celu, należy zastanowić się nad negatywnymi konsekwencjami, wziąć pod uwagę to co się straci i BYĆ GOTOWYM TO STRACIĆ. To chyba najtrudniejsza część całej zabawy. Być gotowym stracić coś, co dotychczas się miało, w imię czegoś, co nie jest do końca pewne (jaką mam pewność, że pokonam lenistwo i się zmienię?), lecz może przynieść nam większe profity. To co napisałem jest czystą definicją INWESTYCJI. W której zawsze pojawia się element poświęcenia, ryzyko, oraz planowany profit. Pamiętajcie zatem, że CELE to tak naprawdę INWESTYCJA W PRZYSZŁOSĆ. Inwestujcie zatem mądrze... J

Dzień No.2

Dzisiejszy dzień zaczął się od porażki. Budzik nastawiony na 7.15 był sukcesywnie przesuwany, aż do 9.30? Obsunięcie dosyć duże :O, DWIE GODZINY spania więcej niż było w planach. Patrząc jednak na to z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku że to i tak dobrze. Poszedłem spać po pierwszej – czyli spałem koło ośmiu godzin. Dotychczas sypiałem po 10 – często budząc się po dwunastej. Poza tym ze środy na czwartek spałem jedynie 5 :O. Także po dłuższych przemyśleniach porażka okazała się w pewien sposób sukcesem  gdyż JEST PROGRES. Po wstaniu od razu starałem się być aktywnym i działać, by ospałość nie zwyciężyła z planami. Wziąłem mojego pieska i poszedłem na spacer (marszem). Wcześniej biegałem, jednak z powodu choroby musiałem biegi zamienić na bieg po schodach, jednak po dwóch dniach takiego biegania strasznie bolały mnie łydki. Mając w pamięci to że gdy się ćwiczy, powinno się dać mięśniom 1 dzień odpoczynku, na zregenerowanie, postanowiłem pomaszerować. 20-sto minutowy marsz dobrze mi zrobił. Dotleniłem się, miałem czas by pomyśleć nad tym, co dzisiaj mnie czeka i względnie, zaplanować wszystkie czynności. Lubię takie spacery/biegi zaraz po przebudzeniu. Już w trakcie spaceru doszło do mnie, że musiałbym jeszcze coś zamiast drążka na dzisiaj wymyślić. Wymyśliłem worek treningowy. Kupiłem go może rok temu, 30 kilowy, olbrzymi worek treningowy. Poboksowałem 10 min i poszedłem robić pompko-skoki i szóstkę weidera. Okąpałem się i wziąłem śniadanie przed laptopa – było już po 11.00 i transmisja z GSL się zaczęła. Po obejrzeniu 1 meczy obejrzałem autobus i pojechałem do Rybnika w celu spisania wszystkich sklepów w galerii Focus i wypytania u pań ekspedientek, o firmy w których pracują. Zajęło mi to mnóstwo czasu. Autobus powrotny (planowo) 14:59, jechał o 15:10. Powinien jechać do mnie do domu mniej niż 15 min, a z powodu korków byłem o 16:00 w domu :O. Już wtedy wiedziałem że dzisiaj jednak lekko nie będzie. Zmęczony po paru godzinach chodzenia, potem stania w gorącym zatłoczonym busie, stałem się już marudny. Zjadłem obiad oglądając 20minutowy odcinek Naruto (taka bajka ... tfu anime) i zacząłem brać się do roboty. Pierwsza godzina szła bardzo powoli. Oglądanie stron, robienie sobie herbaty, przerwy na to, przerwy na tamto... Ale myślałem sobie, aaa te 5 stron z materiałami które nazbierałem, pójdzie szybko, łatwo i przyjemnie.  NIE POSZŁO! Skończyłem dopiero po północy. Nie mam pojęcia dlaczego to zajmuje tyle czasu :O(nooo może mam, wiem że aby napisać 1 linijkę muszę przeczytać kilka/naście i pomyśleć dokładnie jak to ugryźć). Bloga piszę w Wordzie, bez takich dużych akapitów, bez interlinii 1,5, a kończę teraz 9tą stronę. Może napisanie tej pracy, rzeczywiście nie jest takim hop-siup jak mi się wydawało? Zobaczymy, na razie jestem dobrej myśli. Cieszę się że dałem radę dzisiaj. Naprawdę gdyby nie harmonijka i świadomość, że jak poniosę klęskę to wyjdę na totalnego losera na blogu – to pierniczyłbym tą pracę już o godzinie 21 i obejrzał sobie film, gdyż mam już 3 ściągnięte i od paru dni mega ochotę na obejrzenie jakiegoś z nich.

Cele na jutro:

1.      Pojechać do Katowic i zdobyć brakujące materiały do pracy
2.      Poprzytulać Agatkę ;-)
3.      Pojechać do pracy i zajebiście się bawić
4.      Jeżeli kumple dadzą radę to pograć z nimi w pokerka przed pracą
5.      Napisać co najmniej jedną stronę do pracy lic.          


Jak widzicie, cele są skierowane na sferę socjalno-społeczną. Nie można się zatracać w jednym, olewając wszystko inne dookoła. Doskonale pisze o tym Denis Waitley w książce ZIARNA WIELKOŚCI. Polecam serdecznie ten tytuł. Jest to książka mocno motywująca do działania i skłaniająca do refleksji. Jest to również moja ulubiona (zaraz Po Achaji) książka J.

PS. W moich wypisach użyłem skrótów GSL, SCII i pisałem też coś o Idrze. Wszystko to wiąże się z moją przeszłością. Jakieś 10 lat temu dostałem komputer i wtedy zaczęła się moja pasja. Jakimś trafem wpadła w moje ręce gra Starcraft, w którą gram do dzisiaj (niedawno wyszła druga część). Gra zalicza się do gatunku RTS (Real Time Strategy), a jej sednem jest pokonanie przeciwnika. Gra ogromnie rozwija rywalizację i współzawodnictwo. W Korei jej rozgrywki to prawie sport narodowy, gdzie najlepsi (progamerzy) traktowani są jak gwiazdy. Przykład takiej rozgrywki z „oczu gracza” Link
Całkowicie zostałem zaabsorbowany przez tą grę, mogłem grać 10 dziennie, nie zdając sobie sprawy, że minął cały dzień. Były to naprawdę szalone czasy. Wtedy chyba zacząłem się powolutku zatracać w komputerze, olewając inne rzeczy... Wtedy też moja osoba trafiła na forum netwars.pl, które to jest bardzo specyficzne i unikalne w swoim rodzaju. Użytkownicy tego forum to ludzie, którzy podobnie jak ja zostali pochłonięci przez Starcrafta. Teraz może nie przywiązujemy do niego (SC) aż tak dużej wagi, ale dalej Ci ludzie co jakby druga rodzina. Różne dziwne akcje, głupie tematy z jeszcze głupszymi odpowiedziami. Ciągle najświeższe informacje z tego co się na necie pojawiło... Tyleee na temat forum, bo nie o tym blog miał być. Napisze jeszcze że to całe GSL – to turniej w drugą część Starcrafta, czyli niedawno wydanego Starcraft II, w którym pula nagród to ponad 170tyś dolarów, a zwycięzca zgarnia 85tyś dol :O.

Ok. to teraz „coś wartościowego”:
Po pierwsze jeszcze raz polecam książkę „Ziarna Wielkości”
Oraz 2 potężne cytaty na zmianę sposobu myślenia nad tym co mogę, a czego nie mogę. Czy mi się uda, czy lepiej nie próbować, bo przecież nigdy się nie udaje...
"Większość ludzi nie prowadzi swojego życia. Oni tylko je akceptują."
   - John Kotter

"Jeśli marzenie jest wystarczająco duże - fakty  nie mają znaczenia."
-          Dexter Yager

Dzień No.1 + Plany

Dzisiejszy dzień był mega intensywny. Wczoraj poszedłem spać dopiero koło 2 w nocy, a przeziębienie które jakiś czas temu złapałem, dawało się ostro we znaki. Ciężko było spać, ciągle musiałem wstawać, smarkać, wychodzić do toalety... ale nie o użalaniu się nad sobą miałem pisać ;-).    Wczoraj przed spaniem zrobiłem sobie listę rzeczy, zadań, celów. Powiedziałem sobie,  że jeżeli jakikolwiek z nich nie będzie spełniony nie złożę w harmonijkę mojej kartki i zostawię ją jeszcze w spokoju. Zadania wyglądały następująco:
1.      Napisać min 5 stron pracy
2.      Nie oglądać więcej niż mecz Idry
3.      Nie grać w pokera
4.      Załatwić Agacie legitymacje z dziekanatu
5.      Trenować fizycznie 30min
6.      Pomóc w pracach domowych
Zadań nie jest aż tak dużo, na pierwszy rzut oka sprawa prosta. Praktyka okazała się jednak mordęgą. Pobudka o 7.00 po niecałych pięciu godzinach snu, by wyrobić się na autobus o 9.00 do miasta, po to by wyrobić się i wrócić przed 11.00 na Mecz Idry (o tym napiszę troszkę później).  Po pobudce trening, ogarnięcie się, śniadanie, prysznic, golenie i ruszenie w drogę. Na przystanku, zauważył mnie kuzyn, który od razu zadzwonił i skłonił by wyjść z prawie już ruszającego autobusu i jechać z nim do miasta. Po drodze zaliczyliśmy parę postojów – gdyż świeżo otworzył firmę i załatwia jeszcze formalności i reklamy. (mała kryptoreklama: http://www.r1.rybnik.pl/ ). Okazało się, że potrzebuje ubezpieczenia – od razu włączył mi się tryb „doradca finansowy” i chciałem mu od razu wszystko załatwić i wrócić do pracy w tym zawodzie. Niestety po dłuższych rozmyślaniach, doszedłem do wniosku, że Jemu pomogę, ale jeśli chodzi o pracę, to trzymam się planu. Z miasta wróciłem przed 11, tak jak zaplanowałem. Obejrzałem Idre i nikogo więcej – TAK!!! Znowu trzymałem się planu. Moja radość była naprawdę wielka. Byłem świadom, że gdyby nie zapis na kartce – oglądam tylko Idrę – siedziałbym przed monitorem 2,5 godziny dłużej. Byłem z siebie naprawdę dumny! Kolejny zapis o pokerze, również okazał się strzałem w dziesiątkę – najwidoczniej znam swoje minusy już tak dobrze, że potrafię to teraz wykorzystać ;-). Po obejrzeniu meczu, zająłem się sprzątaniem w domu, potem obiad, i około godziny 14tej wziąłem się za pisanie. Nigdy bym nie przypuszczał, że napisanie 1 strony A4 może człowiekowi zająć tyle czasu :O. Gdyż o  godzinie 18.00 miałem dokładnie tyle zapisane. Doszedłem do wniosku, że prawdopodobieństwo że stworzę 5 stron z tych materiałów które mam, jest ZEROWE. Miałem skupić się na gospodarce i historii Rybnika, a po przeczytaniu ogromnej ilości tekstów o Rybniku, coraz mocniej zaczynałem wierzyć w to, że miasto powstało na samych wojnach, zamieszkach, buntach i powstaniach, a ludzie w tych czasach zamiast w nich umierać, jeszcze się powielali. Niestety dałem za wygraną L. Ale tylko w kwestii tematu! Od razu zacząłem szukać informacji na inne tematy, które będą mi potrzebne w dalszym pisaniu pracy. Posegregowałem, niektóre rzeczy pozrzucałem do pliku i nim się obejrzałem to była 22.00 :O. Nie chciałbym tutaj teraz wyjść na mega pracusia i musze przyznać, że w tych godzinach które pisałem, był też czas w którym pracę zostawiałem by „coś porobić”. Owe „coś” to zwykłe malutkie rzeczy, takie jak pójście po herbatę, wyrzucenie śmieci, krótka rozmowa na gg, czy pisanie/odpisywanie na sms-y. Dzień uważam za udany, choć bardzo wyczerpujący. Jestem jednak nie zadowolony faktem, że nie napisałem 5 wartościowych stron pracy. Waham się czy wziąć się za niszczenie harmonijki, czy ją zostawić. Boję się również dać sobie na jutro takie samo wyzwanie – 5 stron. A co jak nie sprostam? Co będzie się działo z moją psychiką jutro, gdy coś pójdzie nie tak? Czy będę myślał – ach, wczoraj nie dałem rady zrobić 5- to jest niemożliwe, dzisiaj też pewnie nie zrobię.  Czy będzie to dobra wymówka do tego by zacząć się najzwyczajniej w świecie obijać?  Nie wiem, zobaczymy co przyniesie następny dzień. Trzeba być pozytywnie nastawionym i PRZEĆ DO PRZODU. A to, że dzisiaj nie dałem rady czegoś zrobić, powinno mnie  tylko motywować do osiągnięcia tego jutro!!! Z takim nastawieniem zabieram się za tworzenie swoich celów.
Cele na jutro:
  1. Napisać co najmniej 5 kartek A4 pracy
  2. Wybrać się do Rybnika i zebrać informacje o wszystkich sklepach z galerii Focus (pisze o niej pracę)
  3. Ćwiczyć co najmniej 30 min
  4. Nie grać w pokera
  5. Nie oglądać „śmiesznych filmików”
  6.  Zobaczyć nie więcej niż 1 mecz BO3 w SCII

Taak, czuję Power! Wiem, że czeka mnie jeszcze większe wyzwanie. Jestem podekscytowany by stawić mu czoła. Nie robię dzisiaj harmonijki, nie ma wymówek i odstępstw. Nie ma że boli. Jutro na pewno się uda!

Napisałem o swoim dniu, dałem upust temu co było we mnie w środku. Zastanawiam się teraz, dlaczego ta część zajmuje tak dużo? Cały ten projekt to takie moje Katharsis. Pewna forma oczyszczenia z niedoskonałości starego Ja. Pisanie o sobie i tych wszystkich przeżyciach, troszkę mi pomaga. Jestem introwertykiem, a to jest pewien sposób na podzielenie się tym co jest w środku z innymi. Jakieś wspólne przeżycie tego. Podświadomie czuję, że nie robię tego sam. Chociaż drogę muszę przejść sam, wiem że są osoby, które po cichu, w ukryciu, lub głośno i jawnie mnie dopingują. Wiem także że są osoby, które mają takie same problemy i nie wiedzą jak sobie z nimi poradzić. Niektórzy pewnie myślą, że w ogóle nie można sobie z nimi poradzić. Chciałbym swoją postawą i tym blogiem udowodnić, że DA SIĘ. Chciałbym dać przykład, by Ci którzy nie wierzą, mogli potem powiedzieć – jak on dał radę, to ja na pewno dam! Jeżeli znajdzie się choć jedna osoba, prócz mnie która na tym zyska, to będzie mój podwójny sukces. Dlatego postanowiłem, że każdy mój post, który będzie zamieszczany, będzie posiadał „coś wartościowego”. Myślę nad rozdzieleniem treści na pamiętnik i lekcje motywacyjne poprzez zmianę barwy. Nie wiem jednak czy nie zmienię serwera, gdyż ten tutaj jest straszny w obsłudze, jeśli chodzi  o sprawy techniczne. Ale o tym już może w następnym odcinku...
A na koniec „coś wartościowego” :
Pewnego dnia, piętnastoletni syn zapytał swojego ojca:

- Tato, chcesz przebiec ze mną maraton?
Ojciec, mimo jego choroby serca się zgodził. Przebiegli razem maraton.
Po jakimś czasie syn znów zapytał swojego ojca:
- Tato, chcesz przebiec ze mną maraton?
Ojciec znów się zgodził i przebiegli razem kolejny maraton.
Wkrótce znów syn zapytał swojego ojca:
- Tato, chcesz pokonać ze mną "Ironman"?
Ironman - jest to najtrudniejszy na świecie triatlon - przepłynąć trzeba cztery kilometry, przejechać na rowerze sto osiemdziesiąt kilometrów i przebiec czterdzieści dwa kilometry.
Ojciec się zgodził.

Ta historia byłaby całkowicie normalna gdyby nie jeden fakt - ZOBACZ FILM


Sposób na nie poddanie się – Metoda harmonijka

Kolejny dzień w którym produktywności nie było tyle ile bym sobie życzył, ale było więcej niż normalnie. Dzień zaczął się od spacerku do sklepu po jedzenie, następnie 10min intensywnego biegania po schodach, po których myślałem że przez resztę dnia  jedyne co będę mógł robić to siedzieć. Potem pompko-wyskoki (czyli po zrobieniu pompki, kucam i robię wyskok w górę, by przejść ponownie do robienia pompki) i drążek – po 20 razy i na koniec Aerobiczna Szóstka Weidera. Dało mi to sporo w kość, ale nastawiło pozytywnie do dnia i napełniło energią. Potem jednak już nie było tak różowo. Zakupy i jakieś pomoce domowe...i znowu sielanka. Do południa zdołałem dopisać do pracy zaledwie kilka zdań, dokonać edycji kilku rzeczy i na tym koniec. Popołudnie, aż do nocy spędzone z dziewczyną – jak zwykle bardzo miło. Do tego jeszcze kuzyn, który wrócił z wakacji, kolacja którą musiałem zjeść oczywiście przed TV i nim się obejrzałem jest prawie 22.00. Nie poddaje się jednak i o tym chciałbym właśnie napisać.
            Dosyć niedawno wpadł mi do głowy pomysł na pokonywanie swoich złych przyzwyczajeń, oraz nałogów, przy pomocy kartki papieru. Spytacie pewnie – ale o co chodzi? Kartki papieru? W czym ma mi to pomóc J? Otóż kartka ta ma symbolizować to co chcemy pokonać. Załóżmy np, że jest  to nałóg tytoniowy. Bierzemy zwykłą kartkę A4, kładziemy poziomo, a na samym środku wpisujemy PALENIE. Zastanawiamy się co jeszcze złego nam się z tym kojarzy, wpisujemy wszystkie złe myśli, które przychodzą nam do głowy. Robimy sobie taką burzę mózgu, im więcej rzeczy przyjdzie nam do głowy, tym lepiej. Mi pierwsze co przychodzi na myśl to: zniszczone zdrowie, smród, niszczenie życia/zdrowia  bliskim, strata pieniędzy, uciemiężenie itp. Podczas wypisywania, najlepiej użyć wyobraźni, poczuć całe to nieszczęście, związać się emocjonalnie z kartką i mieć olbrzymią ochotę ją zniszczyć – tak jak ten nałóg. Następnie, każdego dnia wieczorem, robić rachunek sumienia. Jeśli udało nam się wytrwać w postanowieniu – bierzemy naszą kartkę i zginamy tworzymy z niej harmonijkę na 4 części (zginamy na pół, a później ponownie na pół). Po rozłożeniu, odcinamy jeden pasek i odkładamy w jakieś dostępne dla nas miejsce – jako trofeum. Powtarzamy tą czynność przez kolejne dni- aż dojdziemy do maciupeńkiej karteczki. Na zdjęciu: 
 widać poszczególne fragmenty kartki, wraz ze skrawkiem, który pozostał (koło zapałki).  Najważniejsza w tym wszystkim jest sumienność i konsekwencja. Dlatego jeżeli nadszedłby dzień w którym okaże się, że złamaliśmy swoje pierwotne założenia (w  naszym przykładzie będzie to dzień gdy zapalimy papierosa, bądź zapalenie więcej niż  5), wracamy się na sam początek kuracji. Tworzymy nową kartkę, znów zastanawiamy się nad tym , dlaczego chcemy robić daną rzecz. Myślimy o minusach i o tym jak uciążliwe jest życie z nimi. Skupiamy się na plusach i staramy się zobrazować życie po pokonaniu naszego wyzwania. Zaczynamy od nowa.
Pomysł na tą metodę podsunął mi Mariusz Szuba, który jest trenerem motywacyjnym. Na jednym z jego szkoleń jego szkoleń (Podróż bohatera link). Uczestnicy dostają drewniane (bądź z jakiegoś drewno-podobnego materiału) deski, na których wypisują swoje lęki, ograniczenia. Wkraczają na scenę i rozbijają je z całej siły, niczym najlepsi karatecy. Jest to ciekawy sposób na połączenie tego co materialne, z tym co w nas w środku. Podobnie (choć troszkę mniej spektakularnie) działa niszczenie tej kartki. Uświadamiamy sobie namacalnie, że to co robimy ma sens, możemy wręcz dotknąć postępów. Kolejnym plusem metody harmonijki, jest fakt że przyjdzie taki moment, gdy będziemy wątpili, będzie nas mega kusiło, jednak dyskomfort wywołany przerwaniem procesu będzie większy niż dyskomfort związany z np. brakiem papierosa. Pomyślcie ile razy wkradały się Wam w głowę różne dziwne wytłumaczenia (ach bo to tylko jeden, lub w przypadku braku motywacji – jutro to zrobię). Jeżeli będzie nad nami czuwało piętno, kara za nie złamanie postanowień – wtedy nie będziemy ich łamać. Bo kto chce czuć po raz kolejny wieczorem to rozczarowanie samym sobą? Ten zawód? NIKT. Dlatego w momencie pokusy, będziemy pamiętali o tym co już przeszliśmy, dlaczego to robimy i będzie nam ŁATWIEJ. Należy jednak pamiętać iż jest to metoda, która ma nam pomóc. Nie zrobi nic za nas. Nie ma czegoś takiego jak super  system, super metod, super trener, super nie wiem co jeszcze. Nie ma drogi na skróty, do wszystkiego trzeba dojść poprzez pracę. Jednak  jeśli będzie w nas choć trochę motywacji, na pewno metoda harmonijki zwiększy naszą skuteczność w dojściu do wyznaczonego celu.
Oto moja kartka, którą od jutra zaczynam rozrywać !!